poniedziałek, 12 stycznia 2015

"Hobbit: Bitwa Pięciu Armii"

W niedzielę pojechałam w końcu do kina na ostatnią część "Hobbita". Wybrałam opcję "na bogato", czyli IMAX 3D, co było bardzo dobrym pomysłem :)


Krasnoludy z Ereboru odzyskują swoje dawne królestwo, ale ich radość trwa krótko. Pod Samotną Górę ściągają armie ludzi, elfów i krasnoludów, których przywódcy muszą zadecydować: czy walczyć o własne interesy czy zjednoczyć się przeciw siłom zła. Thorin Dębowa Tarcza może łatwo stracić to, czego tak bardzo pragnął - albo o wiele więcej...

Doskonała grafika to największy atut filmu "Hobbit: Bitwa Pięciu Armii" (zresztą, tak jak dwóch poprzednich części). Dlatego też nie żałuję pieniędzy wydanych na IMAX 3D, bo wrażenie, że jest się "w środku" tego niesamowitego świata, pełnego zapierających dech w piersiach krajobrazów i fantastycznych istot, jest bezcenne. Zresztą od strony technicznej "Hobbit" to mistrzostwo - nie tylko, jeśli chodzi o efekty specjalne, ale też o muzykę czy kostiumy. Kluczowa scena, czyli tytułowa bitwa robi wrażenie, aczkolwiek według mnie nie przebija tej z "Władcy Pierścieni: Powrót Króla". Największe emocje dostarczają pojedynki "jeden na jednego", których w tej części nie brakuje. Niestety ten film posiada też ogromny mankament - "wzruszające" sceny. To, co z założenia miało wyciskać mi łzy z oczu, wręcz mnie śmieszyło swoją banalnością. Niektóre dialogi były tak okropne, że aż zdziwiło mnie, iż aktorzy nie protestowali, kiedy przeczytali je w scenariuszu.

A właśnie, co do aktorów, to według mnie na uznanie zasługuje dwóch z nich. Oczywiście niezastąpiony Martin Freeman, który idealnie pasuje do roli sprytnego Bilbo i swoją grą pozbawia film nadmiernego patosu, oraz Lee Pace wcielający się w elfiego króla Thranduila. W tej części "Hobbita" często pojawia się na ekranie i swoją osobą deklasuje teoretycznie ważniejsze od niego postacie. Jego zimne spojrzenie, wyniosła postawa i władczy głos, głęboko zapadają w pamięć. Każdy jego ruch epatuje (hmm, jak to nazwać) elegancją - czy to wydaje rozkazy czy ścina głowy kilku orkom naraz. I choć Legolas jest jedną z moich najulubieńszych postaci, to w tej części jego ojciec bije go na głowę ;)



"Hobbit: Bitwa Pięciu Armii" to z pewnością spektakularne widowisko, które dobrze wieńczy całą trylogię. Teraz pozostaje już tylko obejrzeć po raz setny "Władcę Pierścieni" i słuchać piosenki "Last Goodbye" zabierającą nas ponownie w podróż przez Śródziemie.


zdjęcia: polygamia.pl, oruob.wordpress.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz