wtorek, 28 kwietnia 2015

"Wędrówka na Zachód"

W tym semestrze mam na studiach wykład i ćwiczenia z buddyzmu i przyznaję, że jest to naprawdę wciągający temat. Dlatego, kiedy znajomi zaproponowali wyjście do kina na "Wędrówkę na Zachód", wystarczyło, że skojarzyłam plakat z buddyjskim mnichem i od razu się zgodziłam. Praktycznie po raz pierwszy nie przeczytałam nic o filmie, na który się wybierałam, przez co, przeżyłam niemałe zaskoczenie w trakcie seansu.

Nie spodziewałam się, że będzie on aż tak...artystyczny. Składa się z serii kilku lub kilkunastominutowych ujęć. Na większości z nich widzimy wspomnianego już przeze mnie buddyjskiego mnicha (w rzeczywistości tajwańskiego aktora), który pogrążony w medytacji porusza się wolnym tempem przez francuskie miasto. Tak naprawdę w tym wcześniejszym zdaniu zamyka się ogólny opis tego, co dzieje się w filmie. Nudy? Też mi to przemknęło przez myśl, gdy z przerażeniem uzmysłowiłam sobie, że tak będzie wyglądać całe 55 minut seansu. Jednak przy każdej kolejnej scenie co raz bardziej pochłaniało mnie to, co działo się na ekranie.

Początkowo większą uwagę skupiałam na idącym mnichu. Potem dopiero zaczęłam dostrzegać to, co działo się wokół niego. Obserwować reakcje przechodzących lub znajdujących się w jego pobliżu ludzi. Słuchać dźwięków otoczenia. Czytać napisy, które pojawiały się na murach, autokarach itd. Innymi słowy, widzieć i słyszeć rzeczy, których na większości filmów się nie dostrzega. Poczułam jak wyostrzają mi się zmysły, a wcześniejsze zniecierpliwienie zastępuje spokój. Nie było to jakieś silne czy niezwykłe uczucie, ale z pewnością go doświadczyłam. W trakcie jednego kroku, który wykonał mnich, działo się niesamowicie wiele. To automatycznie nasuwa pytanie: jak dużo szczegółów umyka nam w codziennym życiu? Co jeszcze zwróciło moją uwagę w tym filmie, to fakt, że mimo, iż nie ma jako takiej fabuły, nie wyeliminowało to całkowicie emocji. W kilku momentach odczułam lekkie rozbawienie, a końcowa scena zachwyciła mnie nietypowym obrazem miasta z cichym pianinem w tle.

"Wędrówka na Zachód" spodoba się przede wszystkim tym, którzy są wrażliwi na sztukę i otwarci na artystyczne doświadczenia oraz interesują się choć trochę kinem offowym. Jeśli jednak miałeś do tej pory do czynienia tylko z hollywoodzkimi produkcjami, a film bez porządnych efektów specjalnych i wartkiej akcji to dla Ciebie żaden film, zdecydowanie odradzam Ci dzieło malezyjskiego reżysera Ming-liang Tsai'a. W przeciwnym razie będziesz miał ochotę ostentacyjnie wywalić nogi na fotel przed Tobą i zasnąć snem sprawiedliwego lub wyskoczyć na korytarz po kawę z automatu - tak jak to zrobili panowie, którzy siedzieli rząd przede mną i moimi znajomymi :P

zdjęcie: stopklatka.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz