wtorek, 31 maja 2016

Balkan Trip 12 - 20 IX 2015: Kotor

Są takie miejsca na Ziemi, które działają na Ciebie jak magnes i do których po prostu wiesz, że prędzej czy później musisz wrócić - bo spędziłeś w nich za mało czasu, lub wręcz odwrotnie, dużo, ale i tak czujesz niedosyt. Dla mnie takimi kropkami na mapie świata są przede wszystkim rozległe metropolie, takie jak Londyn czy Wiedeń, ale jest też to pięknie położone średniowieczne, czarnogórskie miasto - Kotor <3


Gdy przejechaliśmy wielkimi serpentynami przez masyw górski i zatrzymaliśmy się na poboczu podziwiać widok ze zdjęcia powyżej, przez chwilę wszystkim się zdawało, że znaleźli się na norweskim fiordzie. Jednak wysoka temperatura oscylująca w granicach 30 stopni szybko wyprowadziła nas z błędu.

Po zaparkowaniu niedaleko Bramy Morskiej wiodącej do Starego Miasta, pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to fortyfikacja na zboczu góry przywodząca na myśl Wielki Mur Chiński - czyli tak naprawdę mury miejskie z twierdzą św. Jana...

...oraz rekin (według pani przewodnik pozostałość po Festiwalu Teatralnym) :D

Ważny, historyczny budynek - wieża zegarowa z XVI wieku

Wąskie uliczki, wysokie kamienice oraz zielone okiennice i drzwi - cechy charakterystyczne Kotoru sprawiające, że człowiek momentalnie jest nim zauroczony ^^

Katedra św. Tryfona

Nie pytajcie, czemu pod koniec lata sprzedawano wełniane ubrania, futrzane czapki i bożonarodzeniowe ozdoby - sama jestem tego ciekawa :P

Cerkiew św. Mikołaja

Prócz tłumów ludzi, gdzieniegdzie można spotkać też zwierzęta - szczególnie dużo jest kotów wałęsających się po ulicach.



Po spacerze z przewodnikiem mieliśmy czas wolny, więc stwierdziłyśmy z ciocią, że wdrapujemy się na twierdzę sw. Jana. Nadal było mega gorąco, choć słońce już zachodziło, miałyśmy także "odpowiednie" obuwie, czyli sandałki - ale nic to, idziemy!

Po drodze: punkty widokowe, mały kościółek i oczywiście mnóstwo cudownych krajobrazów. Ja zostawałam w tyle robić zdjęcia, a ciocia pruła na przód, tak, iż goniąc ją myślałam, że dostanę zawału.


Ostatnie i chyba najbardziej strome podejście, mobilizacja resztek sił...

...i jesteśmy (w rekordowym czasie ;)) na szczycie!


Z braku odpowiedniego obuwia schodziłyśmy tą samą trasą, choć można gdzieś po drodze odbić na bardziej "hardcorową" ścieżkę (ale i tak schodzenie po wyślizganych schodkach jest podnoszącym adrenalinę przeżyciem :P). 

Dopiero w drodze powrotnej zauważyłam, że Stare Miasto leży na planie trójkąta. 

Ostanie przejście uliczkami Kotoru na miejsce zbiórki...

...i zostawiamy to piękne miasto, które po zmierzchu wybucha tysiącem świateł, głośną muzyką i śmiechem imprezowiczów.

Wracając autokarem na nocleg przyglądałam się jeszcze temu wspaniałemu miejscu z góry, dopóki nie zniknęło mi z oczu, a w głowie kotłowała się ta jedna myśl: "Ja tu jeszcze wrócę".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz