niedziela, 22 czerwca 2014

3 dzień Orange Warsaw Festival

Znów na jakiś czas opuściłam tego bloga m.in. z powodu wyjazdu do Warszawy. Ale w ramach zadośćuczynienia mam dla Was kilka ciekawych tekstów, bo sporo w tym czasie zrobiłam, obejrzałam, przeczytałam...Zacznę od tego, że dokładnie tydzień temu znalazłam się na naszym pięknym Stadionie Narodowym, by usłyszeć na żywo wielu wspaniałych wykonawców w 3 dniu Orange Warsaw Festival.


Kilka uwag, jak to wszystko wyglądało od strony technicznej: były 2 sceny - jedna na zewnątrz (Warsaw Stage), druga wewnątrz (Orange Stage) stadionu. W sumie występowało na nich w 3 dniu OWF 10 wykonawców. Do tego jeszcze porozstawiane namioty lub stoiska z żywnością, designerskimi ubraniami, jakimiś konkursami, strefy wypoczynkowe itp. Koncerty często się czasowo pokrywały, choć nie każdy i nie zaczynały się dokładnie o tych samych godzinach. Było, więc sporo latania między jedną sceną, a drugą, ale dało się przeżyć ;)


Z przyjaciółką weszłyśmy na teren stadionu po 15, po wcześniejszym ok. 40 minutowym wystaniu w kolejce przed bramą. Poplątałyśmy się trochę między stoiskami, posłuchałyśmy prób Miles'a Kane'a, odnalazłyśmy naszego znajomego i już w trójkę poszliśmy na pierwszy koncert, który zaczął się o 16.30 na Warsaw Stage. Występował warszawski zespół Chemia. Mało znany, ale ja kojarzyłam ich z piosenki "Hero", którą kiedyś usłyszałam w radiu i od razu pokochałam. Wykonują takiego dobrego, melodyjnego rocka, po za tym wokalista ma świetny głos, dobry wygląd i charyzmę, więc ogólnie ich występ bardzo mi się podobał :)


Potem poszłam na Orange Stage zająć sobie dobre miejsce na koncercie Miles'a Kane'a. Ten brytyjski wokalista i gitarzysta zdobywa coraz większą sławę jako solowy wykonawca, ale ma także na koncie współpracę m.in. z Alexem Turnerem z Arctic Monkeys. Zaczęłam słuchać jego utworów po tym, jak już poważnie myślałam o wyjeździe na OWF i od razu przypadły mi one do gustu. Mają w sobie taki stary klimat rock&roll'a :) Sam Miles na scenie jest niesamowity. Nie dosyć, że śpiewa i gra na gitarze, to jeszcze wykonuje prawdziwe show z masą podskoków :D Na dodatek zagrał kawałek "Sympathy For The Devil" Rolling Stones'ów, dzięki czemu zdobył moją dozgonną miłość ;)


Po występie Miles'a jakimś cudem dopchałam się do moich przyjaciół, którzy byli po koncercie I Am Giant na Warsaw Stage i czekali na Bring Me The Horizon. Kiedy brytyjski, metalowy zespół wszedł na scenę, zaczęło się ostre pogo. Co poniektórzy próbowali nawet swoich sił "na fali", ale większość z marnym skutkiem :P Po kilkunastu minutach wycofałam się z przyjaciółmi do tyłu, bo po pierwsze zagorzałymi fanami BMTH nie jesteśmy, a po drugie chcieliśmy zaoszczędzić siły na najważniejszy dla nas koncert...


Mam tutaj na myśli występ Kasabian, który miał się zacząć o 21.15 na Orange Stage. Żeby mieć na nim dobre miejsce zaraz pod sceną, w pośpiechu zjadłyśmy z przyjaciółką marną, choć dosyć zapychającą zapiekankę i poleciałyśmy na płytę Stadionu. Tam trafiłyśmy na końcówkę koncertu zespołu The 1975. Kompletnie nie w moim stylu, taki trochę boysband, ale przyznaję - na wokalistę miło sobie popatrzeć ;) Dzięki sprawnemu prześlizgiwaniu się między ludźmi, ostatecznie czekałyśmy na Kasabian w 4 rzędzie, licząc od sceny :)


O tej znakomitej grupie z Wielkiej Brytanii pisałam już kiedyś tutaj. Niedawno, bo 9 czerwca miała premierę ich nowa płyta "48:13", którą słucham na okrągło. W Warszawie zagrali, więc nie tylko swoje starsze "hity" jaki "Fire", "Switchblade Smiles" czy "Days Are Forgotten", ale również 3 utwory z nowego albumu: "bumblebee", "eez - eh" i "stevie". Byli genialni! Dawali niesamowitą energię ze sceny i brzmieli lepiej niż na nagraniach. Pod sceną odbywało się istne szaleństwo, które szczerze mówiąc zaskoczyło mnie swoim natężeniem. Tłum porywał mnie jak jakaś ogromna fala, trzymałam się w pionie jedynie dlatego, że byłam wciśnięta między masę innych osób. Wytrzymałam tak z kilkanaście minut, potem wycofałam się trochę do tyłu. Nadal miałam dobry widok na scenę, wciąż było mocne pogo, ale dało się też oddychać ;)


Koncert Kasabian był zdecydowanie najlepszy w całym dniu, ale czułam się po nim tak "wymięta", że nie miałam siły od razu lecieć na Limp Bizkit na Warsaw Stage. Przez to przegapiłam "Rollin'" na żywo, które zagrali na początku. Za to załapałam się już na m.in. "My Way", "Take A Look Around" i na cover "Killing In The Name" Rage Against The Machine. Wokalista Fred Durst miał świetny kontakt z publicznością. Nie bał się wejść w tłum ludzi, a nawet zaprosił jedną ze swoich zagorzałych fanek na scenę, by wykonała z nim jeden utwór.


Tuż po Limp Bizkit biegiem poleciałyśmy z przyjaciółką z powrotem pod Orange Stage, bo już tam trwał koncert Outkast. Miałyśmy farta, bo akurat wpadłyśmy na stadion jak grali "Mrs. Jackson". Potem jeszcze wykonali m.in. "Roses", "So Fresh, So Clean" i oczywiście swój największy hit "Hey Ya!", czyli udało mi się usłyszeć na żywo wszystkie 4 utwory, na których mi najbardziej zależało :) Widać było, że dla chłopaków z hiphopowego duetu ten występ jest zabawą. Mieli zabawne przebrania, a do każdej piosenki inne tło wyświetlane na wielkim ekranie. A na piosence "Hey Ya!" grupkę seksownych fanek, które tańczyły z nimi na scenie ;)


Ostatnim wykonawcą był David Guetta. Jego występ zaczynał się się o 1.25, więc było niecałe pół godziny na odpoczynek. Z przyjaciółmi usiedliśmy na trybunach, bo nasze nogi odmawiały nam już posłuszeństwa. Koncert się już zaczął, a mi z przyjaciółką zrobiło się tak cholernie zimno, że w końcu zeszłyśmy na dół trochę potańczyć, żeby się rozgrzać. Znajdowałyśmy się baaaardzo daleko od sceny, ale i tak muzyka była strasznie głośna. Guetta prócz własnych przebojów remiksował również inne znane kawałki np. "Smells Like Teen Spirit" Nirvany czy "Holy Grail" Jay-z i Timberlake'a. Wszystko okraszone confetti i laserami. Prawdziwe "Best Party Ever!" :D


Jako podsumowanie 3 dnia Orange Warsaw Festival napiszę tak: to były najlepiej wydane pieniądze w moim życiu ^^ Prócz dwóch siniaków, bólu ramion i łydek prze 3 dni oraz zmęczenia, wyszłam z tego bez szwanku, za to z mnóstwem niezapomnianych wrażeń i emocji. Oczywiście organizacja tej całej imprezy trochę kulała, ale myślę, że z roku na rok będzie co raz lepiej pod tym względem i to OWF, a nie Open'er stanie się najbardziej popularnym festiwalem w Polsce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz